piątek, 19 października 2012

#4-Mendoza in progress



Okej, zaniedbuję się bardzo mocno z pisaniem. I na czytanie nie mam czasu tym bardziej, toteż dzisiaj krótko, raczej z pytaniem niż z recenzją. Ale coś wrzucać trzeba, bo wchodzicie, czytacie, a tu nihil novi. Thanks God that's Friday! Relaksujmy się

Trafiła w moje ręce ta powyższa książeczka, stanęłam na jej 150-tej stronie, poczytując głównie w autobusach/pociągach/komunikacji miejskiej. Mendoza jak Mendoza- jego styl trzeba lubić, żeby czytać. Na początku ciężko brnęłam przez stronniczki, ale potem akcja nabiera tempa. I oto pytanie do Was: czy ktoś zetknął się z "Miastem Cudów" i może na jego temat wypowiedzieć się pozytywnie bądź negatywnie? Książka nie jest moja i nie wiem czy będę miała czas ją dokończyć, dlatego wolę zapytać. Warto, anybody?

Pozdrawiam Was bardzo piątkowo, bawcie się dobrze na imprezach, nie pijcie za dużo, a w sam raz! Niedługo jakiś konkret, obiecuję. 

PS: Nuta niezawodna na początek weekendu.



środa, 10 października 2012

#3 Nocny bawół, Guillermo Arriaga



Jak na nowo stworzonego bloga czytelniczego mam zaskakującą częstość dodawania nowych postów. Doprawdy, między mikrobami, patomorfą, immunami i snem nie starcza czasu na czytanie "normalnych", mało specjalistycznych książek. A tym bardziej na opisywanie ich. Sięgnęłam więc do zasobów swego beletrystycznego uwielbienia i wyciągnęłam z nich książkę, którą swojego czasu zakupiłam za całe pięć złotych polskich w hipermarkecie na tzw. "taniej książce", a która od pierwszego przeczytania (czytałam chyba ze 3 razy) bardzo zapadła mi w pamięć.
Dzisiaj krótko, kiedyś trzeba się wyspać. 

Czym jest szaleństwo? Jak je zdefiniować, a może przede wszystkim- jak w nie nie popaść? Jak radzić sobie z obłędem osoby bliskiej? Odpowiedzi na te pytania nie są domeną książki Arriagi, autora znanego głównie ze scenariuszy filmowych (jeśli kojarzycie "21 gramów" to jesteście na dobrym tropie), ale tematykę psychiki pisarz próbuje nam zdecydowanie przybliżyć. Bohaterowie "Nocnego bawoła"- Gregorio, Tania i Manuel są uwikłani w przedziwną relację męsko-damską, przyjacielsko-miłosną, dość standardowy i oklepany trójkąt. W figurze tej występuje jednak jeden drobny dysonans. Gregorio to człowiek chory, cierpiący na psychozy, zamknięty w szpitalu psychiatrycznym, a po wyjściu z niego- samobójca. Jego śmierć nie jest jednak pointą ani zamknięciem historii. Nie, mili państwo, to dopiero początek, który bardzo skomplikuje życie pozostałej dwójki.

Mamy więc zdradę i jej konsekwencje. Gregorio zza grobu woła do Tanii i Manuela, nie dając im szansy na wreszcie jawny związek i spokojną kontynuację romansu. Robi to na różne sposoby, ujawniając przy okazji sekrety, które bardzo komplikują życie bohaterów. Umarli z reguły nie mówią, u Arriagi robią mały wyjątek. W jaki sposób? Trzeba przeczytać i przekonać się samemu. 

Pomijając warstwę dreszczykowo-miłosną, Guillermo stawia na ukazanie powolnej drogi spadku człowieka z krawędzi szaleństwa w czarną otchłań. Oraz z krawędzi życia w obłęd. Dodatkowo uświadamia nam, że często nie zdajemy sobie sprawy, kto jest dla nas prawdziwym zagrożeniem. Okazuje się, że największym jesteśmy dla siebie my sami.

Powieść czyta się dobrze, akcja dzieje się w czasach współczesnych, w Mexico City. Znajdziemy w niej wszystko, co według badań psychologów pociąga tłumy- miłość, seks, trochę przemocy. Lepiej przeczytać jest książkę, niż obejrzeć film zrealizowany na jej podstawie. Ja dotrwałam chyba tylko do czterdziestej minuty, kiedy zdecydowałam się na seans z ekranizacją, dlatego zdecydowanie nie polecam tej formy oceny historii. 

Warto, warto, warto. "Nocny bawół śni o nas".

Pozdrawiam, Karolina.

PS: Nie sugerujcie się godziną, na moim zegarku jest 21:56, a nie krótko po 12. Prawdopodobnie wg mojego blogspota mieszkam w Stanach Zjednoczonych...cóż, może wróży mi dobrą przyszłość. 

poniedziałek, 1 października 2012

#2- Marzenie Celta, Mario Vargas Llosa



Zaczynam nietypowo, nie od mocnego strike'a w czytelnika i recenzowania bardzo popularnych ostatnio szwedzkich kryminałów czy kolejnych części "Gry o tron" (spokojnie, jeśli czas i partia pozwolą będzie miejsce i na takie popularności). Nie zaczynam też od książek, które kocham najbardziej- za długo by o nich pisać, jak na pierwszą "poważną" notkę. We wprowadzeniu do bloga wspomniałam, że otrzymacie ode mnie fabularyzowaną powieść biograficzną, zaskakująco wciągającą i dość poruszającą. Chyba, że wiecie już o świecie tyle, że nic nie potrafi Was zaskoczyć bądź zniesmaczyć. Albo po prostu nie lubicie Murzynów, Mulatów i wszelakiej inności. Albo też nie leży Wam trudny język i dużo opisów (również nie jestem fanką prozy a la Orzeszkowa, ale co tu robić, dla dobra ksiażki można się poświęcić). Innymi słowami i przechodząc do meritum, przedstawiam Wam Marzenie Celta peruwiańskiego noblisty Maria Vargasa Llosy

Autora możecie kojarzyć z "Szelmostw niegrzecznej dziewczynki" czy "Święta Kozła". W zasadzie większość jego twórczości ma wyraźny związek z polityką i dokumentuje obrazy dominacji jednostek, hierarchię władzy czy buntu przeciw reżimom. Południowiec oddaje te klimaty tak dobrze, że w roku 2010 został uhonorowany Nagrodą Nobla za całokształt twórczości. Osobiście twierdzę, że do przyznania tego wyróżnienia bardzo przyczyniła się powyższa pozycja (wydana, notabene, również w 2010). 

Tytułowy Celt to nie postać z mitologii i legend, jak mogłoby się wydawać. U Llosy "marzy" ktoś o wiele bardziej nam współczesny- Roger Casement, żyjący na przełomie XIX i XX wieku w Irlandii (wtedy pod panowaniem rządu brytyjskiego) bojownik o prawa człowieka, konsul znany z opublikowania raportów dotyczących wykorzystywania i torturowania czarnoskórych w Kongu oraz Południowców pracujących przy zbieraniu kauczuku w Peru. Odznaczony tytułem szlacheckim, potem pozbawiony go za zdradę Wielkiej Brytanii i kolaborację z Niemcami podczas I wojny światowej. Prawdopodobnie homoseksualista, którego dzienniki zawierające opisy śmiałych scen erotycznych zostały odkryte i upublicznione, by pogrążyć go w oczach konserwatywnych środowisk nacjonalistów irlandzkich; skazany na karę śmierci. Książka stanowi zapis życia Rogera, poczynając od dzieciństwa i kontekstu kulturowego, w którym się wychował, a który wpłynie na jego późniejsze działania na rzecz wyzwolenia Irlandii spod jarzma Korony Brytyjskiej. Seksualny diabeł i zdrajca czy bohater i patriota? Llosa nie udziela na te pytania jednoznacznej odpowiedzi.


Do pozycji peruwiańskiego pisarza możemy się z początku nie przyzwyczaić czy też wręcz zrazić. Napisana jest językiem trudnym, pełnym dawniejszych wyrazów i zwrotów, tekst jest dość monotonnym zapisem, podobnym do notek biograficznych w podręcznikach historycznych, a dialogów nie uświadczamy zbyt wiele. Wystarczy jednak przebrnąć przez kilkadziesiąt pierwszych stron, by dać się porwać fascynującemu i przerażającemu zarazem obrazowi zła, jakie potrafi wyrządzić człowiek bliźniemu. Kongo i Peru zdarzyły się w czasach Casementa naprawdę, a w naszych czasach również je spotykamy, na całym świecie, w Chinach, Syrii, Egipcie, na Białorusi czy w Korei Północnej. Ludzkie okrucieństwo nas otacza. Irlandczyk z powieści Llosy jako jeden z nielicznych sobie współczesnych wytoczył mu walkę i za to chwała. Z drugiej strony medalu widzimy jego słabości, czytamy o przygodach z młodymi chłopcami, wyuzdanym seksie z męskimi prostytutkami czy erotycznych fantazjach Rogera. Patrzymy na zdrajcę obalającego rząd, dzięki któremu się znacznie wzbogacił i dla którego przez wiele lat pracował.

Powieść Peruwiańczyka to majstersztyk gatunku fabularyzowanego dokumentu. Po mistrzowsku i wiernie przedstawia fakty z życia bohatera, dając przy tym pole do popisu fantazji własnej odnośnie niejasnych losów Rogera Casementa. Mnie wciągnęła bardzo, choć nie przypuszczałabym z początku, że właśnie tak się stanie. Podoba mi się podejście autora do opisywanej postaci. Nie ocenia. Nie osądza, nie prosi o to nawet Czytelnika. Daje do myślenia i wielu rzeczy po prostu nie dopowiada. 

Mario Vargas Llosa udowadnia nam, że człowieka nie da się zdefiniować i wsadzić do szufladki "czerń" bądź "biel". Przecież nawet księżyc ma swoją ciemną stronę.


Pozdrawiam, Karolina.