niedziela, 30 września 2012

#1

Nie jestem nowicjuszką jeśli chodzi o blogowanie, ale to, co rozpoczyna się tutaj razem z pierwszym wpisem, jest dla mnie świeże i nowe.
Forget love, fall in books. Trochę przewrotnie, trochę nieprawdziwie. Pół na pół, pół żartem, pół serio. Forget love- opcjonalnie, bo miłość i książki godzić w życiu trzeba, tak samo jak miłość do książek miło jest dzielić z drugą połówką. 
Fall in books-to już konieczność, jeśli nie lubicie czytać, to ewidentnie nie jest miejsce dla Was. Nie macie po prostu czego tu szukać. 

Dlaczego akurat o książkach? Dlaczego nie o muzyce, teatrze, filmach, modzie, imprezach i wszystkim innym, co wypełnia mój czas wolny? 

Odpowiedź bardzo prosta.

Muzyki w dzisiejszych czasach słucha każdy. Lepszej, gorszej, o gustach się teoretycznie nie powinno dyskutować (ani dzielić ludzi na podkategorie, patrząc na nich przez pryzmat muzyki, jakiej słuchają- naczelna przywara autorki tejże strony).
Wielu wypowie się też o filmach (nawet jeśli ich jedyną stycznością z nimi jest telewizja publiczna i dwa wyjścia do kina na rok).
Teatr, opera, filharmonia- ze smutkiem stwierdzam, ze dotarłabym może do kilku osób, które zadowoliłaby ta nisza sztuki. 
A kolejną Kasią Tusk wrzucającą swoje śliczne stylizacje zostać nie zamierzam.


Tyle, jeśli chodzi o wprowadzenie. 
Na kolejną notkę przewidziałam recenzję jednej z lepszych książek, jakie miałam okazję przeczytać w wakacje, jest ona najlepszym przykładem tego, jak nie warto zniechęcać się po przeczytaniu kilku pierwszych stron; jak nie oceniać książki po okładce i jak polubić powieść para-biograficzną. (sic!)

Będzie oczywiście bardzo subiektywnie.