Forget love, fall in books. Trochę przewrotnie, trochę nieprawdziwie. Pół na pół, pół żartem, pół serio. Forget love- opcjonalnie, bo miłość i książki godzić w życiu trzeba, tak samo jak miłość do książek miło jest dzielić z drugą połówką.
Fall in books-to już konieczność, jeśli nie lubicie czytać, to ewidentnie nie jest miejsce dla Was. Nie macie po prostu czego tu szukać.
Dlaczego akurat o książkach? Dlaczego nie o muzyce, teatrze, filmach, modzie, imprezach i wszystkim innym, co wypełnia mój czas wolny?
Odpowiedź bardzo prosta.
Muzyki w dzisiejszych czasach słucha każdy. Lepszej, gorszej, o gustach się teoretycznie nie powinno dyskutować (ani dzielić ludzi na podkategorie, patrząc na nich przez pryzmat muzyki, jakiej słuchają- naczelna przywara autorki tejże strony).
Wielu wypowie się też o filmach (nawet jeśli ich jedyną stycznością z nimi jest telewizja publiczna i dwa wyjścia do kina na rok).
Teatr, opera, filharmonia- ze smutkiem stwierdzam, ze dotarłabym może do kilku osób, które zadowoliłaby ta nisza sztuki.
A kolejną Kasią Tusk wrzucającą swoje śliczne stylizacje zostać nie zamierzam.
Tyle, jeśli chodzi o wprowadzenie.
Na kolejną notkę przewidziałam recenzję jednej z lepszych książek, jakie miałam okazję przeczytać w wakacje, jest ona najlepszym przykładem tego, jak nie warto zniechęcać się po przeczytaniu kilku pierwszych stron; jak nie oceniać książki po okładce i jak polubić powieść para-biograficzną. (sic!)
Na kolejną notkę przewidziałam recenzję jednej z lepszych książek, jakie miałam okazję przeczytać w wakacje, jest ona najlepszym przykładem tego, jak nie warto zniechęcać się po przeczytaniu kilku pierwszych stron; jak nie oceniać książki po okładce i jak polubić powieść para-biograficzną. (sic!)
Będzie oczywiście bardzo subiektywnie.